Berlin i ja. Emigracja. Życie w Berlinie.
Wpisy
Moi Drodzy,
nie żegnam się z Wami i z tym blogiem, bo mam nadzieję jeszcze tu wracać. Tym wpisem chciałam Was jednak zaprosić w moje nowe miejsce, gdzie przytulniej, słoneczniej, radośniej...
Zapraszam: Nat&Pol
...Tup tup przez Berlin :)
Czy to, w co nigdy nie wierzyłam, właśnie się dzieje? Czy Twierdza staje się Domem?!
Po długich latach frustracji i zmagań zaczynam czuć się w niej dobrze i pewnie. Po grubych murach coraz śmielej pnie się powój szczęścia.
Co takiego się wydarzyło?
Przeprowadziliśmy się z ciasnego mieszkania do przytulnego domku z ogrodem. W Twierdzy urodziły się nasze dzieci. W końcu uznali mi dyplom i zanim znów zlądowałam na macierzyńskim zdążyłam popracować w miejscu, w którym moją pracę doceniano.
Po długiej walce życie zaczyna wyglądać zwyczajnie. Jesienią sadzę tulipany, które kwitną wiosną. Sąsiad przynosi mi jabłka, bo nasza jabłoń w tym roku nie obrodziła, i podaje sprawdzony przepis na Apfelstrudel. Słucham jednym uchem, bo i tak upiekę po babcinemu, ale to miłe... I nasz śmiech, gdy synek podczas wizyty w zoo podekscytowany wykrzykuje: „O, eine żółw!” :)))
Jadę do pracy na drugi koniec miasta. Godzina drogi, trzy przesiadki. Tak, to od niedawna moja codzienność. Huragan huczy, zegar tyka. Podjeżdża przepełniony S42. Wpycham się na tak zwanego chama w ostatnim momencie. Jadę. Ja w środku, mój płaszcz na zewnątrz, przytrzaśnięty drzwiami, powiewa sobie. Krótki wybuch paniki i uspokojenie. Uwolnię się na kolejnej stacji. Kein Problem. Jadę, kiwam się, zamykam oczy skrępowana bliskością współpasażerów i ściskam torebkę.
- Jola, kretynie! Bo mam już naprawdę dość! Tak, zapomniałem połowy zakupów, kretynie! Jola, jes-teś-głu-pia! - ożywiam się nagle. Słyszę wyraźnie i po polsku, ale autora ody niestety nie widzę.
Tymczasem zbliżamy się do kolejnej stacji, a mnie w jednej chwili zalewa pot, bo uświadamiam sobie, że na kilku następnych przystankach, w tym na tym, na którym powinnam wysiąść, drzwi otwierają się po przeciwnej stronie. Jestem więc uwięziona!
- Wanda, kretynie! - krzyczę do siebie w myślach i zaczynam dyskretną szapraninę tylną częścią mnie. Po serii podrygów, ciągów, rwań i przekleństw udaje mi się uwolnić. Ufff.
P.S.1. Pozdrawiam Jolę!
P.S.2. Zadanie dla Was: poćwiczcie koniecznie dyskretną szarpaninę tylną częścią Was.
P.S.3. Nie mogę znaleźć idealnego tytułu wpisu: „W 80 minut dookoła miasta”, „S-Bahnem przez galaktykę”, „Jeździec bez płaszcza”, „Nadziemny krąg”, „Quo vadis, kretynie”? Ma ktoś inny pomysł?
Długie było moje niepisanie. Długie jak listopadowa noc i gęste jak atmosfera w S-Bahnie o ósmej rano. I nagle, to zastygłe powietrze przeciął donośny góralski zaśpiew! I poszłam - choć nie boso, ale jednak - na koncert ZAKOPOWER!
Imprezę organizować musiała jakaś zacna patriotyczna instytucja, bo wśród publiki wiele siwych głów, a i moderacja nieco wiecowa. Przed gwiazdami wieczoru śpiewała pani Iwona, fotografował pan Stefan. Uśmiechali się do siebie. Pomyślałam, że to los na loterii być jedynym polskim przedstawicielem czegokolwiek na naszej wiosce Berlin. ;)
W końcu na scenę wyszli oni. Zako...chałam się! Pierwsze dwie piosenki lały się we mnie nie tylko uszami, ale też szeroko rozdziawioną gębą. Potem ochłonęłam nieco, a koniec nawet przetańczyłam. Okazało się, że jeszcze umiem. Publiczność też się ożywiła. Wiele osób wstało z krzeseł i podrygując wyrażało entuzjazm. Kilka siwych głów wyszło.
Na scenie wszystko tak profesjonalne, że mogło doprowadzić pedantów do orgazmu. Światła, filmy w tle, muzycy, ich wygląd, ich granie i śpiew... no i ON! Ach, jak ja lubię takie bułecki! :)))
P.S.1. Podziękowania dla naszego prywatnego sponsora czasu - Babci Gosi!
P.S.2. Koncert był za darmo, ale obowiązywała wcześniejsza rezerwacja.
Wybaczcie niejakość zdjęć.
"W świecie, który tak bardzo zaciera granice geograficzne i tożsamościowe, w którym miasta przestają się czymkolwiek różnić, w którym młodzi ludzie mówią kilkoma językami i mają cudzoziemskich partnerów, Polska przestaje być ważna – tu się wraca na pierogi i ogórki, ale to wszystko. Myślę, że to właściwy moment do zadania sobie pytania: co to znaczy „być Polakiem?” i nawet nie – na ile to nas determinuje, ale na ile mamy tego świadomość. Bo że determinuje w ogromnym stopniu, to pewne."
Dorota Masłowska - wywiad dla Newsweeka
O tak! Najlepiej ruskie! :)
Wczorajszy mecz Polska-Rosja sprawił mi ogromną radość! Polacy grali naprawdę świetnie i NIE PRZEGRALI! Jednak główną przyczyną mojej radości było towarzystwo, w którym miałam przyjemność kibicować piłkarzom. Na ten wyjątkowy wieczór zaprosiliśmy do nas koleżankę z Rosji, jej męża Włocha i świetnie mówiącą po polsku koleżankę ze Szwajcarii. „Ten mój Niemiec” (jak Zdobywcę nazywają niektóre moje ciotki), Evelyn ze Szwajcarii i ja kibicowaliśmy Polakom. Elena i Luci byli za Rosją. Wszyscy siedzieliśmy na jednej kanapie i piliśmy niemieckie i włoskie piwo, a w lodówce chłodziły się rosyjska i polska wódka. Atmosfera była wspaniała!
Żałuję, że w kręgu naszych najbliższych znajomych nie ma Czechów. ;) Choć z drugiej strony mężczyźni ostrzegli, że jeśli dojdzie do spotkania Niemcy-Włochy, lepiej nie organizować wspólnego oglądania. :D
…czyli jak na obczyźnie poczuć się jak w domu.
Jest na to wiele sposobów. Z osobistych doświadczeń ostatnich dni:
Odwiedziny rodziny
Kochani, dziękuję Wam za te piękne dni. Żałuję, że nie zdarzają się częściej.
Spotkanie z rodakami
Kilka dni temu spędziłam kilka przyjemnych godzin z przemiłą polską rodzinką i jej przyjaciółmi. Opuszczając ich działkę miałam wrażenie, że wracam z weekendu w Polsce.
Trochę kultury
Niedawno na niemieckim programie telewizyjnym Arte puszczano polski dramat Nie opuszczaj mnie w języku oryginalnym z niemieckimi napisami. To był mój wieczór z TV – nareszcie!
A gdzie Wy znajdujecie ukojenie Małych Tęsknot?
Przez te upały zrobiłam się strasznie leniwa!
No dobra, to raczej nie pogoda, a wrodzone skłonności są przyczyną mojego długiego niepisania. Chciałabym obiecać, że nadrobię, ale lepiej nie ;).
Tymczasem wklejam plakat zapowiadający trzy dni Polskiej Kultury w Berlinie + Ukraina. Festyn ten ma już swoją trzyletnią tradycję, tym razem jedak punkt ciężkości położony ma być na sport i zbliżające się mistrzostwa kopania piłki. + Ukraina. Dodatkowo, pierwszy czerwca to międzynarodowy Dzień Dziecka, ma być więc wiele atrakcji dla maluchów. Poza tym występy muzyczne, taneczne, cyrkowe, stoiska prezentujące polską działalność w Berlinie i jak znam życie bigos i piwo. + Ukraina!
Więc moi drodzy, pakujemy dzieci do wózków lub na rowerki i ruszamy na festyn! Może będzie można kupić koszulkę polskiej reprezentacji?
W pewien wolny, leniwy, słoneczny dzień zatęskniliśmy za odmianą, zostawiliśmy więc Berlin samemu sobie i ruszyliśmy w drogę. Całkiem niedaleko, bo tylko 10 km od stolicy leży urocza miejscowość Bernau, do której można dojechać nawet s-bahnem. Tam oddycha się głębiej, spaceruje wolniej i spokojnie ulega się senności w zacienionym parku. Chłonąc małomiasteczkową atmosferę obejrzeliśmy kościół, przeszliśmy się wzdłuż zabytkowego muru i posiedzieliśmy w niezwykle przyjemnej kawiarni.
Bernau to dla mnie bogata wersja Ośna Lubuskiego. Jest tu ładnie, spokojnie, kolorowo, jest stawek, park, zadbany plac zabaw dla dzieci, wszystko to sprawia, że Bernau może być idealnym celem weekendowej wycieczki z Berlina.